Gruzja 2019

Gruzja w 3 dni

.

Link do galerii zdjęć z ziemi , oraz z drona
Film

Tegoroczny krótki wypad „poznawczy” niebezpieczne się opóźniał, bo zawsze coś…
Aż w końcu synchronizacja zegarków, terminów, lotów wskazała Gruzję, która zresztą była już od dawna na celowniku.
Termin bezpieczny, zahaczający o weekend i dzień wolny, z rytmu tygodnia roboczego wypadały 2 dni – czyli wylot w sobotę po południu, powrót w środę w południe. 3 pełne dni w Gruzji! Mimo połowy listopada prognozy były łaskawe – fuks.

Wertując Internet, analizując wiele zmiennych powstał plan, dość pokręcony, ale tak to jest jak ma się tylko 3 dni a chce się „posmakować” jak najwięcej. Wyszło chyba dość efektywnie.

Logistyka: pociąg na lotnisko w Gdańsku, Lot do Kutaisi (17.15), Georgian Bus do Tibilisi i już po 4tej rano w niedzielę wysiadamy na placu Puszkina. Dalej pół godziny z buta do Khinali House. Śniadanie/kolacja czy jak to nazwać w tej otwartej 24h restauracji w stylu lat 70-tych. Od razu klasyka Chaczapuri, Khinali, Kharcho, wino. Mniam. Dalej metro i wychodzimy na dworcu Didube. Od razu w ręce naganiacza, który zaprowadza nas pod marszrutkę do Kazbegi – celu naszej wizyty. Jak się później (przy płaceniu) okazało, że ten stary 9-cio osobowy Transit to nie marszrutka tylko van/bus (zamiast 10lari zapłaciliśmy 20/os) Ale warto było ponieważ mieliśmy 2 przystanki w atrakcyjnych turystycznie miejscach. Jednak zanim wyruszyliśmy trzeba było odczekać z 45minut aż ilość pasażerów Transita osiągnie poziom 8. Czas nie zmarnowany – można było zobaczyć jak startuje rynek Didube po 7mej rano w niedzielę. I od razu pierwsza refleksja – to co dookoła: rynek, busiki, ludzie – trochę to przypomina lata 90-te u nas. Największa różnica to chyba tylko smartfony w rękach i ledy na ścianach.
Marszrutka, van znaczy – jedziemy w końcu. Opuszczamy miasto w promieniach słońca. Na niebie żadnej chmurki (i tak już było do końca naszego pobytu). Jazda – no u nas już tak się nie jeździ – znaczy na wariata trochę. Przystanek przy ładnym zameczku w Ananuri nad zalewem, kolejny przy pomniku przyjaźni gruzińsko-radzieckiej. Piękne miejsce, pomnik ciekawy. Zdjęcia, dron i po 15minutach dalej do Transita i w górę. Jedziemy tzw. Gruzińską Drogą Wojenną, aktualnie to jedyny szlak łączący Gruzję z Rosją. Po ok. 3 godzinach docieramy do Kazbegi (Stepancminda).
W końcu! Kaukaz! Pięknie tu! Trochę szaroburo, jakby ktoś wyciął kolor zielony 😉 No ale czego spodziewać się po późnej jesieni? Niemniej 100% słońca, błękit nieba, wielkie, ośnieżone szczyty, przestrzeń – to robi wrażenie. Jeszcze 15 minut piechotą i jesteśmy w zarezerwowanej wcześniej kwaterze – Polish Guesthouse. Właścicielka – sympatyczna nauczycielka, gości nas herbatką i ciastkami. Drobna restrukturyzacja plecaków i kolejny punkt programu – a właściwie zasadniczy na ten dzień: pocztówkowy kościół na wzgórzu: Cminda Sameba. Podobno 2h z buta pod górę. I taki był plan. Ale, ponieważ goście z plecakami to łatwy cel dla miejscowych „pracowników branży turystyczno-transportowej” byliśmy co kawałek przez nich zaczepiani. I w końcu, po szybkiej analizie kondycji fizycznej (spaliśmy w nocy może 2h), daliśmy się namówić na podwózkę na górę. Kościółek wraz z kompleksem zabudowań całkiem sympatyczny ale z perspektywy wygląda lepiej. Najpiękniejsze są jednak widok. Widać Kazbek (5033mnpm) – prawie w zasięgu ręki. Rzeczywiście to jednak grubszy temat. Może kiedyś…. Na górce dość wietrznie. Schodzimy. Na szczęście po osłoniętej osłonecznionej stronie górki. Po jakimś czasie docieramy na dół, do wioski. Od razu do knajpy Shorena: wino, placki z serem i fasolą, wino, czacza, muzyka, rozmowy we wszystkich językach… Potem jeszcze spacer po Kazbegi, warto zobaczyć jak tu żyją. Jeszcze jakiś bar – tym razem szaszłyk wino i wracamy do kwatery. Wykończeni – od razu do spania.  
Dzień drugi – rozpoczynamy od ciekawego i dobrego śniadania przygotowanego przez Maię. Dzwonimy po kierowcę (tego samego co nas wczoraj zawiózł do Cminda Sameba), żegnamy się z Maią, auto czeka i dalej w drogę. Po 40minutach wysiadamy przy początku szlaku do/po dolinie Truso. Clue naszego wyjazdu. Na początku zimno i w cieniu. Po prawie godzince docieramy do okolic kampingu – i tu w końcu dolina otwiera się całą pełnią. Pełne słońce, zero wiatru – ściągamy czapki i kurtki. Rewelacja! Ośnieżone szczyty, południowe stoki: trawa. Ah, jak to musi wyglądać latem gdy trawa jest zielona. Trasa łatwa, raczej płaska. Po drodze mijamy źródła wód mineralnych, zniszczoną wioskę Ketrisi, klasztor męski i żeński aż docieramy do końca trasy dostępnej dla każdego. Pod zniszczoną twierdzą Zakagori znajduje się posterunek wojskowy. Dalej już tylko z jakimś specjalnym pozwoleniem. Dostaliśmy zgodę na krótki lot dronem – można było legalnie wychylić się nieco dalej. Dalej wizyta na górce w twierdzy, w towarzystwie lokalnego kundelka. Powrót tą samą drogą – można jeszcze trochę ponapawać się widokami. Cała wycieczka zajęła nam ponad 6h (20km). Nie spotkaliśmy żadnego turysty! Schodzimy do umówionego punktu – kierowca już czeka. Jedziemy z powrotem do Kazbegi. Docieramy 20minut przed odjazdem ostatniej marszrutki do Tibilisi. Za mało czasu na knajpę więc placek i wino na drogę – wracamy na dół, do Tibilisi. Jeśli jadąc Transitem w górę mówiliśmy „ale jazda” to droga powrotna to dopiero „jazda”! Trasa ponad 2,5h i auta którym udało się nas wyprzedzić można było policzyć na palcach jednej ręki. W dodatku zawieszenie tej marszrutki nie istniało. I jak tu nalać sobie kubek wina na ostatnim fotelu? Jakoś daliśmy radę i dotarliśmy z powrotem do dworca Didube. Tanią kwaterę klepnęliśmy w marszrutce przez booking. Parę przystanków metrem i szukamy kwatery. Swoją droga fajne to ich metro. Dwie linie, głęboko pod ziemią, no i konkretnie zapitala. Kwatera w starej kamienicy w centrum (Irina Guesthouse), klimaty mocno studenckie. To jeszcze wyjście na miasto, na kolację, na więcej nie mamy już sił.
Ostatni dzień wita nas znowu pięknym słońcem. Plan na Tibilisi jest raczej luźny. Najpierw śniadanie w starej dzielnicy ormiańskiej. Tym razem raczej klasyczne. Po wczorajszej kolacji mieliśmy już trochę dosyć sero-chlebków. Tak się złożyło, że było to blisko największego kościoła Tibilisi: Świętej Trójcy. No cóż – mimo tego, że nie jesteśmy fanami takich atrakcji to warto było rzucić okiem – w środku i na zewnątrz. Schodzimy w dół do rzeki, mijamy starą zabudową miasta. Ciekawe. Dochodzimy do Rike Park z futurystyczną halą koncertową. Dalej do rzeki Kura. Pogadalismy z wędkarzem z Abchazji, piwko i kolejką linową na wzgórze do twierdzy Narikala. Twierdza zniszczona ale można chodzić po niej jak się chce. Chwilami niebezpiecznie ale fajnie, u nas to by nie przeszło. Widok na panoramę Tibilisi – super. Schodzimy z powrotem w dół do rzeki. Chyba najbardziej turystyczna dzielnica Tibilisi bo ciagle nas plecakowców  ktos zaczepia: taxi, to tamto, lari, taxi. Ale spoko – jak wychodzi czasem w rozmowie, że jesteśmy z Polski to robi się jakoś sympatyczniej. Można tu przy okazji wspomnieć o wszechobecnych bezpańskich psach. Naprawdę jest ich sporo – głównie wylegują się na chodnikach. Są przyjaźnie nastawione, skore do pieszczot i kanapek. OK. – najbliższa stacja Metra – kawałek drogi – idziemy. Metra – gdyż chcieliśmy zobaczyć najsłynniejszy rynek w Gruzji: Dezerter. Docieramy już głodni. Jakoś nie było po drodze żadnej gruzińskiej knajpy więc szybki gyros. Dobry, podobny jak w Polsce. A teraz Dezerter ryyynek, jak w Didube wcześniej: Polska lat 90-tych. Handlują tu wszystkim, głównie badziewiem jakimś + warzywa i owoce. Dla nas to taka trochę podróż w czasie. Dobra, żeby nie było – kupujemy po pamiątkowej czapce gruzińskiej ;-). OK, to jeszcze piwko w pobliskim barze i spokojnie wracamy na nogach. Ponieważ Georgian Bus odjeżdża dopiero o 23-ciej mamy sporo czasu na powrót. Zwiedzamy więc znowu ulice miasta. Po drodze znowu winko, herbatka, kanapka i już w wygodnym autobusie. 4h drogi i lotnisko. Małe to lotnisko. 3h czekania i startujemy. Samolot pełen. Poznań 7-ma rano. Autobus 159, Mac i Intercity do Gdańska. Przed 13stą kończymy naszą gruzińską wycieczkę. Tempo było duże ale warto było. Temat rozeznany – jeszcze tu wrócimy….
Listopad 2019

Dolina Truso – Panorama 360

Link do galerii zdjęć z ziemi , oraz z drona
Film